Rok Caritas

Dzieci ulicy - wyzwanie dla każdego

Caritas Archidiecezji Katowickiej

Samobójstwa ubogich dzieci z katowickiej dzielnicy Murcki i tragiczna śmierć nastolatków kradnących węgiel na torach były szokiem dla opinii publicznej. Dla Kościoła był to sygnał, że należy zmobilizować siły, aby stworzyć szansę najmłodszym.

Katowice, 19.05.2005

Samobójstwa ubogich dzieci z katowickiej dzielnicy Murcki i tragiczna śmierć nastolatków kradnących węgiel na torach były szokiem dla opinii publicznej. Dla Kościoła był to sygnał, że należy zmobilizować siły, aby stworzyć szansę najmłodszym, którzy pierwsi padają ofiarą bezrobocia i biedy. O kościelnych inicjatywach, planach i możliwościach współpracy rozmaitych instytucji na rzecz dzieci ulicy w reportażu z archidiecezji katowickiej.

Samobójstwa dzieci z ubogich rodzin w Murckach, śmierć nastolatków, którzy trzy lata temu zginęli na torach w Załężu, kradnąc węgiel. Wobec takich wydarzeń nie można przejść obojętnym, trzeba natychmiast reagować. Arcybiskup Damian Zimoń uznał, że pomoc ubogim dzieciom to najpilniejsze zadanie, jakie stoi przed katowickim Kościołem.

Dyrektor Caritas Archidiecezji Krzysztof Bąk uważa, że należałoby zrównać dofinansowanie placówek państwowych z pozarządowymi żeby lepiej wykorzystać pieniądze podatników. - Poradzilibyśmy sobie wspólnie z problemem dzieci ulicy, gdyby Kościołowi zapewniono więcej środków - ks. Bąk nie ma wątpliwości. - Powstałoby więcej świetlic i domów pomocy społecznej. Trzeba nas kontrolować, wymagać od nas, ale nie rzucać kłód pod nogi.

Jak dotrzeć do Oli

Czternastoletnia Ola mieszka w Tychach, pochodzi z rozbitej rodziny, wąchała odurzające substancje chemiczne, była na drodze do całkowitego uzależnienia. Dla takich dzieci jak Ola ks. Tomasz Nowak, do niedawna wikary w parafii św. Marii Magdaleny trzy lata temu założył Ośrodek “Święta Faustyna”, prowadzony obecnie przez Caritas Archidiecezji Katowickiej.

Magdalena Ciwis, kierownik wychowawców u “Świętej Faustyny” mówi, że w ciągu trzech lat Ola bardzo się zmieniła, jest już ostoją rówieśników, przychodzących do Ośrodka, odkrywa swoje talenty, będzie brać lekcje tańca. - Nasze dzieci są bardzo utalentowane, wyjątkowe, wiele z nich ma inteligencję znacznie powyżej przeciętnej - mówi wychowawczyni. - Trzeba tylko je dobrze ukierunkować, dać szansę.

Do Świętej Faustyny przychodzi 33 dzieci, niektóre zostały skierowane przez Sąd Rejonowy, gdyż weszły w kolizję z prawem i mają nadzór kuratora, inne zagrożone są uzależnieniami lub są lekko upośledzone i zaniedbane. W Ośrodku dostają obiad, odrabiają lekcje, malują i tańczą, biorą udział w zajęciach wyrównawczych, spotykają się z terapeutami. O godzinie 15 wszyscy odmawiają Koronkę do Miłosierdzia Bożego. A w czasie wakacji wyjeżdżają na kolonie. - Po trzech latach korzystania ze świetlicy wyrabiają w sobie poczucie obowiązku i nawyk stałej pracy. Coś, czego nie nauczył ich dom - mówi Magdalena Ciwis.

Śląsk przeżył “tąpnięcie”, jakiego nie było tu od 200-300 lat - mówi o czasach transformacji i masowych zwolnieniach z kopalń i hut ks. Arkadiusz Wuwer, socjolog z Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego. - Jeżeli kończy model życia, obowiązujący przez wiele pokoleń, wraz z biedą ujawniają się liczne patologie. A najubożsi z ubogich są dzieci - zawsze płacą najwyższą cenę za “trudne czasy”.

Ks. Nowak opisuje swoją obecną parafię pw. św. Józefa na Załężu. Huta Baildon i kopalnia Kleofas, które przez pokolenia żywiły okolicznych mieszkańców, są nieczynne. Ci, co stracili pracę dojeżdżają dziesiątki kilometrów do nowych zakładów albo są w Czechach na kontraktach. Ale wielu zostało z niczym, pracuje dorywczo, zbiera puszki po piwie, kradnie węgiel, żyje z dnia na dzień. Aż 60 proc. mieszkańców Załęża żyje dzięki emeryturze starych rodziców - mówi wikary ze św. Józefa. Dziś jest to dzielnica, w której po zmroku lepiej nie zapuszczać się w pewne miejsca, lepiej nie jeździć tramwajem, gdyż można stracić kurtkę, zegarek, porządne buty. Kroniki policyjne odnotowują wzrost przestępczości, w ogromnym procencie jest to dzieło młodocianych sprawców.

Jak odnaleźć dzieci, potrzebujące pomocy? Ks. Wuwer uważa, że Kościół ma wyjątkowe możliwości docierania do ludzkiej biedy. Gdy ksiądz chodzi po kolędzie, bez trudu może się zorientować, jak żyje konkretna rodzina. Podkreśla, że trzeba tu wielkiego taktu i delikatności żeby nie urazić godności potrzebujących. - Wielu się wstydzi przyjąć księdza - jedni z powodu ubóstwa, inni alkoholizmu, więc nie wpuszczają - stwierdza ks. Nowak. - Jestem bezradny wobec zamkniętych drzwi. Przecież ich nie wyważę.

Dlatego wikary od św. Józefa, który wcześniej nocą objeżdżał Tychy, dziś spaceruje ulicami Załęża. - Kto mnie zaczepi, dla tego znajdę czas - zapewnia.

Co robi Kościół?

Co robi Kościół dla najbiedniejszych, zwłaszcza dla dzieci? Ks. Krzysztof Bąk, dyrektor Caritas Archidiecezji Katowickiej (największego pracodawcy kościelnego, operującego ponad 40-milionowym budżetem rocznie, zatrudniającym na etacie 1,5 tys. pracowników) informuje, że w każdej parafii archidiecezji działa zespół charytatywny. To zasługa zmarłego biskupa Czesława Domina, który z żelazną konsekwencją wymagał, żeby w każdej parafii był taki zespół i na wizytacji zawsze sprawdzał, czy polecenie zostało zrealizowane - tłumaczy dyrektor Caritasu.

W archidiecezji jest około 120 świetlic dla dzieci i młodzieży - 93 parafialnych, 17 Caritas, siostry zakonne prowadzą około 50 ośrodków - w sumie około 170. Czy to wystarcza? - Ks. Bąk uważa, że nadal jest bardzo dużo do zrobienia, ale z pewnością najbardziej trzeba się spieszyć z zakładaniem ochronek w takich miejscach jak Załęże czy Murcki. W tej dzielnicy, do której z poprzednich mieszkań wysiedlane są całe rodziny, z powodu niezapłaconego czynszu i gdzie nie ma ani pracy, ani jedzenia, ani nadziei, świetlica środowiskowa została założona w błyskawicznym tempie na polecenie abp Zimonia i prezydenta Katowic. Byli zszokowani wiadomościami o samobójstwach wśród dzieci w wieku szkolnym.

- Ale wszystkie te działania to jak nakładanie plastra na ciężko chorego - mówi ks. Bąk. - My możemy dać dzieciom budyń, ale nie damy pracy ich rodzicom. Rodzice powinny mieć stałe dochody, a dzieci - miłość, wówczas my będziemy niepotrzebni. Wszelkie instytucje zapomogowe są złem koniecznym. Ale nakładanie plastra najmniej kosztuje - stwierdza dyrektor Caritas.

Razem można więcej

Ks. Bąk uważa, że Kościół i inne organizacje pozarządowe są w stanie przejąć całą działalność dobroczynną. - Kościół zajmuje się dobroczynnością od dwóch tysięcy lat, więc jest w tej dziedzinie specjalistą. Na poparcie swojego twierdzenia przytacza liczby - w Niemczech żadne miasto nie prowadzi placówek charytatywnych - 90 proc. z nich należą do Kościoła, pozostałe 10 proc. - do rozmaitych organizacji społecznych. W Polsce może być podobnie, ale państwo wciąż nie chce się wycofać z tego terenu. Ks. Wuwer także uważa, że obecność państwa w takich dziedzinach jak dobroczynność jest zbyt duża. Trzeba pozwolić ludziom, żeby sami się organizowali wokół pewnych zadań.

Placówki organizacji pozarządowych są najtańsze - przypomina ks. Bąk. Dofinansowanie obiadu szkolnego, przygotowanego przez instytucję kościelną wynosi 2,50 zł, 12 zł dostaje natomiast instytucja państwowa. Podobnie jest z dofinansowaniem pobytu dziecka w świetlicy - kościelne otrzymują 11 zł za dzienny pobyt dziecka, państwowe -23. - Nam pieniędzy nie wystarczy, więc resztę musimy “dożebrać” - stwierdza ks. Bąk. Urzędnik na żebry nie pójdzie, a Kościół żebrać musi, więc sprzedajemy świeczki, organizujemy zbiórki, wenty dobroczynne, szukamy sponsorów. Udaje się, ale dzięki temu, że Kościół zapewnia coś jeszcze, czego nie da żadna instytucja państwowa - formację. - Urząd Pracy nie przygotuje ofiarnej pielęgniarki, pedagoga, który przesiaduje godzinami z podopiecznymi niezależnie od stawki, uczciwej księgowej, która liczy każdy grosik - uważa dyrektor Caritas. Jego zdaniem tylko organizacje pozarządowe są w stanie wykształcić ofiarność, miłość, szacunek do człowieka. A poza tym - osoby, angażujące się w działalność dobroczynną szybko się wypalają. Bez pomocy Bożej, bez stałej modlitwy, człowiek nie jest w stanie długo pracować z ludźmi cierpiącymi i odrzuconymi.

Ważnym zagadnieniem jest współpraca z samorządami. Ks. Bąk ocenia, że w 70 proc. ta praca układa się bardzo dobrze. Ks. Nowak opowiada, że plebania kościoła św. Józefa na Załężu sąsiaduje ze świetlicą Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Relacje układają się znakomicie - wychowawcy są świadomi, że księża mogą bardzo pomóc w procesie resocjalizacji, w formacji charakteru, wychodzeniu ich podopiecznych “na ludzi”. Ks. Mirosław Dronszczyk, wikary w parafii św. Krzysztofa w Tychach, który prowadzi jadłodajnię dla bezdomnych i bezrobotnych także jest zadowolony ze współpracy z Miejskim Wydziałem Spraw Społecznych. - Oni przekazują nam część środków, my - miejsce, wolontariat, duchowość. Razem możemy więcej.

Nawiedzeni potrzebni od zaraz

Objęcie opieką dzieci ulicy wymaga przede wszystkim wielkiej mobilizacji i solidarności wiernych. Potrzebna jest nie tylko ich pomoc materialna, ale także osobiste zaangażowanie, włączenie się w organizowanie świetlic, gotowość poświęcenia wolnego czasu. Potrzebna jest rzesza wolontariuszy, bez których żadne dzieło charytatywne nie może zaistnieć i rozwinąć się. Księża, zaangażowani w działania na rzecz zaniedbanych dzieci są zgodni - nigdy nie mieli problemu z pozyskaniem pieniędzy na dzieła charytatywne, a także wolontariuszy. W całej archidiecezji działa ok. 20 tys. osób, angażujących się w rozmaite dzieła charytatywne. - Osobiście nie sprzedałem ani jednej świecy na Wigilijną Akcję Pomocy Dzieciom, wszystko robią wolontariusze - podkreśla ks. Bąk. Zazwyczaj są to ludzie młodzi, licealiści, osoby bezrobotne, które chcą sensownie spędzać czas. Ks. Mirosław Dronszczyk z tyskiej parafii św. Krzysztofa mówi, że bez trudu udało mu się “skrzyknąć” około 20 licealistów z klas, w których uczy religii. Świetnie się sprawdzają - po zajęciach przychodzą do parafii żeby pomóc przy rozdawaniu posiłków w jadłodajni i ochronce Caritas.

- Wszystko zależy od parafii - mówi ks. Piotr Kurzela, dyrektor Wydziału Duszpasterskiego Kurii. - Jeżeli proboszcz prowadzi duszpasterstwo otwarte, jeżeli nie barykaduje się na plebanii, a kościół jest pełen wiernych, jeżeli rozumie, jak ważna jest rola świeckich, wówczas o wiele łatwiej znaleźć współpracowników do dzieł charytatywnych.

Dyrektor Caritas zwraca uwagę na inny problem - wolontariuszy trzeba wykształcić. Obecnie przechodzą krótkie szkolenia, później pracują pod kierunkiem specjalistów - pedagogów, psychologów, terapeutów. Zdaniem ks. Bąka problem wolontariatu polega na tym, że pomocnicy pracują przeciętnie od miesiąca do trzech, rzadko - pół roku. Później odchodzą, gdyż kończy się entuzjazm, rzeczywistość doskwiera, niektórzy kończą współpracę, gdyż znaleźli stałe zatrudnienie lub założyli rodziny. Jest duża rotacja, trudno uformować osobę, która angażuje się na tak krótko. Nie ma natomiast problemu ze znalezieniem chętnych do jednorazowych akcji - akcyjność to narodowa specjalność - tłumaczy ks. Bąk. - Zaangażowanie się na dłużej w pracę z trudnymi dziećmi i ludźmi ubogimi wymaga pewnej dojrzałości. - I trzeba być z lekka nawiedzonym, nie każdy może być wolontariuszem - mówi z przekonaniem dyrektor Caritas. - A bez wolontariuszy nie zaopiekujemy się wszystkimi zaniedbanymi dziećmi - stwierdza z przekonaniem i informuje, że jeśli odkryje kogoś, kto ma w sobie “nutkę szaleństwa”, zatrudnia go na etacie.

Czego Pan Bóg chce na Załężu

W katowickiej dzielnicy Dąb Caritas prowadzi cztery świetlice. Krzysztof Siudziński, dyrektor Ośrodka św. Jacka informuje, że młodsze dzieci przychodzą z samego rana, dzieci szkolne - po lekcjach. Przedszkolaki jedzą śniadanie, później mają zajęcia w grupach. Pracują z pedagogiem, który pomaga zdiagnozować problem psychiczny dzieci (często jest nim agresja). Jeżeli rodzina się zgodzi, pracuje się z całą rodziną. - Uczymy ich wysiłku, stałych obowiązków. Trzeba pokazać im inny model życia, uczyć kreatywności, wychodzenia z zapaści i apatii. Niektórym dzieciom trzeba pokazać szczoteczkę do zębów - tłumaczy Siudziński. Dodaje, że znakomitą szansą wychowawczą jest wyjazd na kolonie, na które niecierpliwie czeka wiele dzieci. W tym roku ze wszystkich ośrodków w dzielnicy na wakacje, organizowane przez Caritas pojedzie 260 dzieci. (Z całej archidiecezji co roku wyjeżdża ok. 10 tys. dzieci rocznie).

Na Załężu funkcjonuje świetlica MOPS-u, Dom Aniołów Stróżów, prowadzony przez ks. Adriana Kowalskiego oraz Wysoki Zamek (reklamujący się jako młodzieżowy klub bez używek lub “strefa bezpieczeństwa bez narkotyków i alkoholu”), którą zorganizowali członkowie Wspólnoty Dobrego Pasterza.

Ks. Nowak, który pracuje tu od niedawna uważa, że każdy powinien pracować, szukać i zachęcać dzieci do przychodzenia do ośrodków. Bez dublowania i ducha współzawodnictwa. - Gdy widzę głodne i zaniedbane dziecko nie pytam, do kogo należy - do placówki państwowej, czy kościelnej - stwierdza ks. Bąk. - Dzieckiem po prostu trzeba się zaopiekować. Ks. Arkadiusz Wuwer i ks. Piotr Kurzela zorganizowali sesję o pomocy dzieciom ubogim “Dać szansę”. Jej uczestnicy będą zastanawiać się, jak ze sobą współpracować, podzielą się doświadczeniami.

Ks. Nowak jest zdania, że należy roztropnie wykorzystywać to, co już jest, połączyć dary i wysiłki. Raz w miesiącu będzie organizował spotkania wszystkich osób, pracujących na rzecz ubogich dzieci. W przyszłości chciałby założyć na probostwie punkt konsultacyjny dla rodziców i dzieci. Ale musi upłynąć trochę czasu, nim uzyska pewność, że Pan Bóg rzeczywiście sobie tego życzy, a nie jest to realizacja jego ludzkich projektów. - Taką pewność można uzyskać tylko modląc się godzinami, na kolanach - dodaje ks. Tomasz.